Percy
Szedłem razem z Annabeth, której głowa spoczywała na moim
ramieniu. Wtedy poczułem jak coś mnie ciągnie do tyłu. Tyle tylko, że to nie
było coś tylko ktoś. Ann odsunęła się ode mnie i od tego kogoś, który mnie
atakował. No i teraz zaczęła się walka na dobre. Niestety był to śmiertelnik
więc nie mogłem użyć Orkana.
~ Za co!!!
Dopiero po pięciu minutach bójki zorientowałem się z kto jest moim
przeciwnikiem.
- Herondale!!! - Syknąłem.
- Jackson odwal się od mojej dziewczyny!!!
Nie wytrzymałem poturlałem się w stronę Annie i wyciągnąłem jeden
sztylet z jej buta i przyłożyłem chłopakowi do gardła. Jak tak nad nim
klęczałem ze sztyletem usłyszałem krzyk Annabeth. Odwróciłem wzrok leżała na
ziemi z jej policzka płynęła krew. Nad MOJĄ dziewczyną stała dziewczyna z
czarnymi jak noc włosami. W ręce trzymała bat. Chwyciłem Herondale' a na włosy i
zmusiłem go do wstania.
- Hej Jackson! Odwal się od moich włosów!!
- Co ona zrobiła mojej dziewczynie??? - wycedziłem przez
zaciśnięte zęby. - Gadaj!!! - teraz już krzyknąłem w stronę dziewczyny - Bo
obetnę mu te piękne włoski.
- Nadio! Nie prowokuj go!!! Jestem za ładny, żeby zniszczyć taką
fryzurę.
Dziewczyna nazwana Nadią podniosła wzrok. Miała czarne włosy i
zielone jak szmaragdy oczy.
- Nic jej nie będzie. Tylko szkoda, że będzie mieć bliznę do końca
życia.
No dobra!! To już drobna przesada. Nie wytrzymałem obciąłem włosy
tego blondasa.
- Jackson!!!
- Nie wytrzymałem. - powiedziałem jak ktoś dotknął moich pleców.
Przeszedł mnie dreszcz. ( To znaczy jakieś dziecko Wielkiej Trójki. ) Po chwili
przed nami pojawiła się Hazel Levesque we własnej osobie.
- Co tu się na Plutona dzieje??? - zapytała.
- Nie twoja sprawa małolato!! - odezwała się Nadia.
- Przegięłaś! - powiedziała Annabeth, która siedziała oparta o
ścianę z mała buteleczką ze złotawym płynem w środku. Miała rację. Haz nie
cierpiała jak ktoś do niej mówił, że jest mała chodź jest od nas starsza o 69
lat. Hazel podeszła do Herondale' a i przyłożyła mu tak z liścia, że po jej
ręce został ślad. Potem zwróciła się w stronę Nadii. Wyrwała jej bat z ręki po
czym zmieniła go w proch.
- Ej to był mój ulubiony bat!!!
- A mało mnie to obchodzi. A tak wogóle kim wy do cholery
jesteście??
- To Jace Herondale i jak mniemam jego kuzynka Nadia Darckmin. -
odezwała się Ann już stojąc o własnych siłach. Zawsze zadziwiała mnie tym jaka
potrafi być silna. Niecałe 24 godziny temu leżała martwa w moich ramionach, a
teraz stała tu razem z nami i patrzyła kpiąco na tego całego Jace' a.
- A ty nadal taka bystra. - odezwał się Herondale - Nie wiem
dlaczego mnie nie odwiedziłaś w Nowym Jorku przez całe wakacje skarbie.
- Nie jestem już twoim skarbem!! Nie mam zamiaru więcej cię
widzieć na oczy i radze ci uważać bo na prawdę mam potężnych przyjaciół.
- To się zobaczy! - powiedział i razem z Darckmin wszedł to
portalu który pojawił się na ścinie obok. Jak zniknęli razem z Hazel podbiegliśmy
do Annie i sprawdziliśmy jak jej policzek. Rana ciągnęła się od jej prawego
rogu ust jakieś dwa centymetry do mniej więcej wysokości ucha.
- Percy! - odezwała się Hazel - Zabieramy ją do Jupitera jak nic z
tym nie zrobimy może to skończyć się o wiele gorzej. - powiedziała i
zagwizdała. Kilka sekund później przed nami zmaterializował się przed nami koń
Hazel. Arion. Zwierzę zarżało, a ja na te rżenie pokręciłem głową.
- Hazel będę mógł kiedyś wyszorować pumeksem pysk twojego konia???
- Wątpię czy by ci pozwolił. - powiedziała z uśmiechem na twarzy i
wsiadła na Ariona. Ann wsiadła druga, a ja na końcu, żeby na wszelki wypadek ją
złapać.
Annabeth
Razem z Percym i Hazel szliśmy przez Rynek w Nowym Rzymie w stronę
szpitala który znajdował się dwie ulice dalej. Niesamowite jak Nowy Rzym się
rozrósł. Jak byliśmy przy szpitalu ze schodów schodził chłopak o czarnych,
krótkich włosach i czekoladowych oczach.
- Hazel!!! Czyś ty doszczętnie zwariowała??? Opuszczać obóz w
takim pośpiechu jakby świat miałby się rozpaść!!! Zhang odchodził od zmysłów.
Chrissy musiała podać mu tabletki uspokajające!! I co się stało twojej
towarzyszce??
- Rana zadana srebrnym batem. Dasz radę jakoś to zeszyć??
- Zeszyć, zeszyje ale zostanie brzydka blizna do...
- Do końca życia!!! - odpowiedzieliśmy chórem.
- A tak z czystej ciekawości. - odezwał się Percy - Kim ty jesteś.
- Andrew Roberts, syn Asklepiosa. Miło mi! - powiedział i
wyszczerzył swoje idealnie proste i białe zęby. Chłopak prowadził nas przez
niebieskie i białe korytarze. Nienawidzę szpitali. Jedyny jaki znoszę to ten w
obozie. We wszystkich śmiertelnych szpitalach dało się wyczuć zapach smutku,
przygnębienia, rozpaczy. Chwyciłam rękę Percego. Po pięciu minutach doszliśmy
do gabinetu. Andrew wpuścił mnie do środka ale usłyszałam jak zabrania zrobić
to Hazel i Percemu. Ostatni raz posłałam mu pożegnalne spojrzenie i usiadłam na
łóżku lekarskim, a Andrew chwycił jakąś strzykawkę z niebieskim płynem i wbił
mi to w szyję mówiąc, że to tylko znieczulenie. Po chwili widziałam już tylko
ciemność.
Percy
Siedziałem z Hazel przed gabinetem już dobre pół godziny. W końcu
moje ADHD nie wytrzymało i wybuchłem.
- Ja nie mogę!!! Jak długo można szyć ranę??
- Percy uspokój się. Zanim Andrew zaczął szyć musiał jeszcze
znieczulić Annabeth i przygotować wszystkie potrzebne rzeczy do zabiegu, a
samemu trochę to zajmuje. - jak to powiedziała ja chwyciłem telefon i wcisnąłem
słuchawki na uszy i puściłem jeden z moich ulubionych piosenek Fall Out Boy - Twin
Skeleton's. Włączyłem 3G i uruchomiłem Messengera. Miałem około 1000 nie
przeczytanych wiadomości. Większość nich była od mojej grupy ze szkoły. Jakieś
100 od Kaiego, 300 od Josha, z 200 od Riley i tak około 400 od Olivii. Zacząłem
czytać w ( prawie ) każdym chodziło o to żebym wracał do Nowego Jorku, bo coś
się stało. Po bardzo, bardzo, bardzo długim czasie dokopałem się do wiadomości
od Olivii.
- Perseuszu Jacksonie!!! Gdzie jesteś i co robisz mało mnie
obchodzi ale masz natychmiast wracać do miasta. Dzisiaj stało się coś naprawdę
dziwnego po lunchu zaatakowało nas coś co przypominało nam jakąś staruszkę ze
skrzydłami. Napadła na nas. Ale najdziwniejsze było to, że przed tym, że ona
się na nas rzuciła nad głowami każdego z nas pojawił się chologramowy znak, a
nasze koszulki zmieniły kolor. Koszulki Josha i Riley stały się fioletowe każda
z napisem SPQR, a ja i Kai mieliśmy pomarańczowe z napisem CHB. Nad głową
Kaiego pojawił się bicz z tarczą, a u Josha była to maska. Nad głową Ral
pojawiła się gałązka oliwna z rogiem obfitości. Ale ze mną było najgorzej. Całe
moje ciało spowiła srebrna mgła. Na moich nogach pojawiły się srebrne spodnie
moro, na stopach pojawiły się glany, a na sobie miałam biały podkoszulek. Na
moich plecach pojawił się kołczan pełen srebrnych strzał. Dzieliły się na trzy
grupy jedne były zakończone czarnymi grotami, drugie złotymi, a trzecie jakby
srebrne ale bardziej metalowe. Nad moją głową pojawił się księżyc z łukiem.
Wyciągnęłam jedną strzale i naciągnęłam ją na cięciwę. Wypuściłam ją, a po
potworze została tylko kupka złotego pyłu. Potem jakiś gość w stroju biegacza
zabrał mnie jak się później okazało na Olimp. Percy wracaj!!! Szybko!!
Powiedzieli, że wypuszczą mnie dopiero gdy ty będziesz w stanie mnie odebrać. -
i na tym skończyła się wiadomość. Patrzyłem jeszcze na nią z jakieś 15 minut i
zablokowałem telefon.
- Haz...
- O co chodzi???
- Mamy mały problem, a przez mały problem mam na myśli ogromny.
- No dobra ale mów o co chodzi.
- Mamy córkę Artemidy, Enoy, Momusa i chyba Concordii.
- Wszyscy w jednym miejscu??
- Ral, Kai i Josh są w Nowym Jorku pewnie u mojej mamy, a Olivia
siedzi na Olimpie. Takie szczęście, że tam jest wi-fi.
- Co masz zamiar zrobić??? Polecieć tam jak najszybciej się da ale
najpierw czekam na Annabeth. Mogłabyś przenieść nas cieniem???
- Tak jasne. - i na tym skończyła się nasza rozmowa. Po pięciu
minutach z gabinetu wyszła Ann z opatrunkiem na policzku. Niestety zobaczyła
mnie zamyślonego.
- Percy?? O czym myślisz?? Wiesz, że myślenie ci szkodzi ;) -
uśmiechnęła się i usiadła na moich kolanach. Odwróciła swoje szare jak burza
oczy i zarzuciła włosy do tyłu.
- No słucham co masz mi do powiedzenia??
Zacząłem jej wszystko opowiadać od początku. O tym jak poznałem
Olivię i o tym co przed chwilą przeczytałem. Annabeth zeszła z moich kolan i podała
mi swoją rękę.
- A ja tylko chciałam zjeść obiad!!
- Niestety chodzenie ze zbawcą Olimpu nie jest łatwe.
- To jak?? - zapytała córka Plutona - Jedziemy?? - i nie czekając
na naszą odpowiedź chwyciła mnie i Ann za ręce, a po chwili pędziliśmy cieniem.
W tym samym czasie.
Olimp
- No pięknie siostrzyczko!! Pięknie!!
- Możesz się w końcu zamknąć??? - odezwała się Artemida, która
krążyła po sali tronowej.
- Artemido! Wiesz, że złamałaś swoją przysięgę??
- Tak ojcze wiem ale nie osądzaj mojej córki tylko mnie.
- Znasz moje warunki. Dziewczyna musi zapanować na swoimi mocami
bo będzie źle.
- Ojcze?? - tym razem odezwała się Atena - Co zrobimy z tą trójką
herosów z Manhattanu??
- Dwójka z nich to Rzymianie, a jeden to Grek.
- Hermesie!! Zabierz tą grupę do Obozu Herosów i wytłumacz im
wszystko. - mężczyzna w białym habicie w sandałach z skrzydłami oraz z
kaduceuszem.
- Oczywiście! - powiedział i ukłonił się przed Zeusem i zmienił
się w złotą mgiełkę.
- Posejdonie?? Kiedy przybędzie twój Syn??
- Powinien tu być za jakieś pięć minut z Annabeth Chase i Hazel
Levesque. - Jak to powiedział drzwi do sali tronowej się otworzyły, a w nich
stanęli...
I oto kłania się wam rozdział 6!! Jupi ja jej!!! I teraz parę
ogłoszeń. Zbliżają się wakacje, ale na wasze szczęście posty nadal będą się
pojawiać ale dopiero w sierpniu. W Lipcu mam zaplanowane posty na blogu o
Melanie! Tak w końcu się w sobie zebrałam i zaczyna się to na nowo rozkręcać!!
Piszcie jakie macie plany na wakacje i swoje średnie. Może się spotkamy?? Nie przedłużając
ja was żegnam i do zobaczenia w sierpniu!!
Marcy Grace ;)